Van-lifestyle. Bo marzenia się spełnia.
 

Kiedy moi rodzice otrzymali kolejne życie (znaczy dzieci już dorosły i poszły swoimi śladami) powrócili do swojej ogromnej pasji – podróżowania. Kilka razy pojechali na zorganizowaną przez biuro wycieczką. Przykładni turyści z plecaczkiem na ramieniu, bezwiednie snujący się za kolorowym parasolem przewodnika. Sikający w wyznaczonej chwili, jedzący na zawołanie, z godzinną przerwą zwaną „czas wolny”. Nie, żeby było w tym coś złego – absolutnie, tak to wtedy odczuwali, jednak samodzielne wyszukiwanie trasy, zabytków, noclegów oraz transportu sprawiało im znacznie większą frajdę. Niesamowicie mnie to fascynowało i oczywistym było, że takie zamiłowanie po nich odziedziczę. To co od nich najpiękniejszego dostałam, to z pewnością chęć do poznawania nowych miejsc. Choć mam znacznie więcej w sobie krwi nomady i optymizmu, którym muszę obdarować całą rodzinę realistów.

Dla mnie facebook czy instagram to głównie wyszukiwarki fajnych regionów. Źródło inspiracji, rekomendacji, pomysłów. Z lubością wstępuję do grup na fb podobnych sobie szaleńców, którzy nakręcają mnie jeszcze bardziej, otwierają oczy na możliwości dzisiejszych czasów, nowinki techniczne. To tam tworzą się kolejne plany, to tam mogę zapytać jeżeli czegoś nie wiem. I wiecie co? To grupy ludzi niesamowicie szczęśliwych i spełniających się, zawsze chętnie pomagają, podpowiadają i nawet podsuwają pomysły, wciągając w swój świat.

Kiedy na świat przyszedł Tymek miałam 36 lat, martwiłam się, że będę musiała pragnienie wojaży odwiesić wysoko na kołek. Nie byłam małolatką, a perspektywa 20 letniej stagnacji i oczekiwania, aż dziecko się wykształci, pójdzie w świat, przerażała mnie. Rodzice zawsze mówili, że wszystko przede mną, też zaczęli podróżować jak my byłyśmy dorosłe (ja i 2 siostry). Jednak, oni byli trochę po 40tce, a ja będę koło 60tki. Mówią, że nigdy nie jest za późno, ale czekanie nie leży w mojej naturze. Nie wiele myśląc, wciągnęłam syna w świat swoich fascynacji. Jestem typem, który marzy po to, aby realizować swoje myśli. Czasami z mniejszym lub większym kompromisem (tak to nazywam), ale nigdy się nie poddaję. Brutalny realizm (zahaczający o pesymizm) Pana Małżonka trzyma mnie skutecznie blisko ziemi, ale z pewnością to właśnie jego umiejętności, otwarty umysł i cierpliwość do mnie, pozwalają realizować plany.

Nasz maleńki domek na kółkach powstawał 1,5 roku i to przez czysty przypadek. Chciałam jechać do Krakowa, oczywiście zatrzymując się w ciekawych miejscach. Jednak finanse były w tym czasie lekko ograniczone. Ponieważ z matematyką u mnie nie jest źle, szybko porównałam różne opcje wymyślonego wyjazdu. W głowie powstała tabela za i przeciw, tego na czym nam zależy, a co może być przy okazji. Trzymając telefon w ręku z włączoną wyszukiwarką, w drodze z Gdyni do domu, powstał plan wypadu do Krakowa. Nigdy nie rezygnuję z pomysłów, kreuję je do możliwości finansowych. I tak, decyzja zapadła – wyciągamy fotele z samochodu i śpimy w aucie. Dziecko zajmuje mało miejsca – damy radę 🙂

Jak szaleńcy wyjechaliśmy z północy Polski, z 4-latkiem i autem zawalonym przydasiami. Kierując się na południe, do Krakowa, wpadł nam do głowy pomysł, skoku w bok(+/-200km), bo jest piękny, rodzinny park rozrywki w okolicach Puław. Ponieważ, dom mieliśmy ze sobą, decyzja była natychmiastowa. Jedziemy!

To była piękna wyprawa, poczuliśmy wolność w głowie, niczym nieskrępowane decyzje i to był już koniec z nami. ZAKOCHALIŚMY się w tej właśnie formie podróżowania! Cała trójka spędziła cudowny czas. Mieszkanie na maleńkiej powierzchni nie było żadnym problemem, wręcz pozwoliło nam się zbliżyć i poznać lepiej.

Wypad do Krakowa, dał nam wiele do myślenia, fantazja szalała, a pomysłów powstało wiele. Stwierdziliśmy, że chcemy campera, no tak, ale skąd wziąć kasę. Wynajem wcale nie jest taki tani, do tego znacznie wyższe opłaty na polach kempingowych i coraz częściej pojawiający się zakaz wjazdy camperem do miasta. To nie zachęcało nas do wyjazdów. Zamiast rezygnować, postanowiliśmy dostosować marzenia do możliwości. Na chwilę obecną zadowala nas w zupełności nasz Ulek (fiat ulysse). A na coś większego poczekamy, co nie oznacza, że będziemy siedzieli i czekali na cud, będziemy podróżować dalej. Zwyczajnie realizacja zajmie więcej czasu, a znając nas (siebie w szczególności) sporo się po drodze zmieni.

I tak się stało, zanim zebraliśmy kasę na cokolwiek, np na starszego campera 🙂 w mojej głowie zaczęła kreować się wizja przyszłości. Zadałam kilka pytań na grupach, które utwierdziły mnie w pomysłach. Chciałabym dużego vana, którego przerobię na domek na kółkach!!! Nie myślę o klasycznym camperze, ale o miejscu stworzonym specjalnie dla mnie i na potrzeby mojej rodziny. W dobie internetu, moje wyobrażenie o tiny house na kółkach ciągle ewoluuje. Co chwila wynajduję nowinki, super pomysły, ekstra patenty. Jednak na chwilę obecną nie mogę sobie na to pozwolić. Czy to mnie powstrzymało choć na chwilę? Oczywiście, że nie.

I tak właśnie się dzieje z marzeniami.

Ze zdobytym wcześniej doświadczeniem, wyobrażeniem idealnego vana, wiedzieliśmy co jest w naszym samochodzie niezbędne i co jest możliwe do wykonania. Postanowiliśmy własnoręcznie zrobić zabudowę do spania, wygospodarować miejsce na rzeczy, sprzęt kuchenny, toaletę. I zadziałała magia 🙂 Kreatywne wykorzystanie przedmiotów, które mieliśmy pod ręką. Przerobienie starych już niepotrzebnych rzeczy i powstał nasz mini van, Ulek – domek na kółkach. Koszt mogliśmy rozłożyć w czasie, bo kolejny wyjazd był przełożony na później (urlopy pracowników stacjonarnych są nie do przejścia). Wiedząc jak będzie wyglądał nasz domek przyszłości, nie wywalamy też pieniędzy w błoto, tylko kupujemy tak, aby wykorzystać później.

Wszystko gotowe, ruszamy 🙂

Tym razem chcieliśmy poczuć jeszcze większą wolność. Mieliśmy jakiś ogólny zarys wyjazdu i określony budżet, ale pomysły powstawały z dnia na dzień. Bywało, że wyjeżdżając z miasta X w kierunku Y, wyszukiwałam w internecie fajne miejscówki, dzwoniłam i rezerwowałam na kilka godzin przed przyjazdem. Płaciłam za dobę (od 0zł – 64zł za naszą 3kę), pięknie dziękowałam, pakowałam manele i jechałam dalej. To było niesamowite, prawdziwy nałóg. W drodze do domu, planowaliśmy kolejny wypad, a długie, deszczowy trasy umilały nam rozmowy o tym jak będzie wyglądało nasze Ducato – tak, właśnie to chcemy kupić 🙂 Tymek rysował projekty naszego domku na kołach. Ja wyszukiwałam fajne gadżety, które powoli możemy zbierać, a Robert jechał przyglądając się kolejnym vanom 🙂 Szaleństwo jakieś. Zafiksowaliśmy się na całego! To jest gorsze niż narkotyk. Wracamy do rzeczywistości tylko po to, aby zarobić na kolejny wypad. Dziecko niepocieszone powrotem, pyta kiedy wyjedziemy, a ja już szukam miejsc, które można ogarnąć w weekend.

Teraz podróżujemy po Polsce, sprawdzamy nasze auto, testujemy pomysły. W weekendy ogarniemy Polskę północną, ale mamy już pomysły na wyjazdy minimum 6 lat do przodu. Nie wykluczamy całego świata (jak byśmy mogli, choć to nie vanem) jednak na chwilę obecną fascynuje nas Europa i okolice. Mam nadzieję, że dziecko pójdzie w nasze ślady i jak my, pokocha wojaże i nigdy nie będzie poddawał się, gdy pojawi się przeszkoda, tylko naginał rzeczywistość do możliwości. Kompromisy są nieuniknione, ale to dzięki nim możemy realizować swoje marzenia, pasje, a nie tylko spełniać je w snach.

Dla tych, co chcieliby poznać techniczne strony naszego mini vana, zapraszam na post przygotowany przez Roberta – Zabudowa Mini Vana.