Jestem fanatyczną pasjonatką. Tak, dokładnie tak. Jeśli czegoś nie znoszę, to nie znoszę z całego serca, jeśli kocham, to całą sobą, a jeśli uwielbiam, to – jak to mówią – umarł w butach. Nie ma we mnie letnich uczuć. Gdy jest mi coś obojętne, to zwyczajnie przestaje dla mnie istnieć.
Nie chodzi mi o takie ogólne rzeczy typu: uwielbiam czytać, uwielbiam oglądać filmy, tylko już o konkrety. Co jakiś czas chciałabym, napisać o moich fascynacjach. Dziś zacznę z grubej rury i od czegoś na czasie. A więc, proszę Państwa – tadadadam – „Miasteczko Twin Peaks”.
Pierwszy raz oglądałam serial wtedy, gdy pokazała go Telewizja Polska w programie drugim bodajże, w piątek – to wiem na bank. Potem był pokazywany przez Polsat, w okropnym tłumaczeniu i z jeszcze gorszym lektorem – i to pamiętam też bardzo dokładnie, bo tylko się zdenerwowałam. Starałam się szybko zapomnieć, utkwiło mi jednak w głowie, że wiśnie, czyli po angielsku cherry, tłumaczono z uporem maniaka jako jagody, a lektor starał się być taki bardzo „amełykańsky”. Zapominamy i wracamy do początków.
Za pierwszym razem, nie widziałam Pilota ! Nie wiem, gdzie się podziewałam. Pamiętam jak dziś, że moja mama mi powiedziała o super serialu w telewizji, gdzie gra chłopak, podobny do mojego P. O mamusiu, a jak ja się wtedy w P. kochałam! Nie ukrywam, że to była podstawowa motywacja do obejrzenia pierwszego odcinka tydzień później. A chłopakiem tym był Dana Ashbrook, czyli serialowy Bobby Briggs, i rzeczywiście podobieństwo było uderzające. Po tym pierwszym odcinku zakochałam się, utonęłam na amen i to wcale nie w oczach Bobby’ego. Teraz patrząc z perspektywy czasy, nie wiem dokładnie, co mnie urzekło tak bardzo od tego pierwszego odcinka, że całkiem pochłonęły mnie daglezyjskie lasy tamtejszych okolic. Przecież dopiero później, szczególnie w drugiej serii, zaczął się prawdziwy rollercoaster.
Fakt jest taki, że już wtedy zrozumiałam, że jest to moje miejsce do którego chcę wracać ciągle i ciągle. Im robiło się dziwniej i mroczniej, tym ja bardziej się zachwycałam i Ghostwood wciągał mnie bardziej i bardziej. Uwielbiałam wszystko : dziwactwa Coopera, głupiutką Lucy, Donnę MaDonnę, cynizm Alberta, cudną Audrey… dobra, stop ! Tak mogłabym wymienić wszystkich bohaterów, bo ja kochałam wszystkich, którzy grali w Twin Peaks. No szał całkowity.
W pewnym momencie, z moją przyjaciółką zaczęłyśmy urządzać wieczorki twinpeaksowskie. Co piątek piekłyśmy placek z wiśniami, parzyłyśmy kawę czarną, jak bezksiężycowa noc i zasiadałyśmy do kolejnego odcinka. Zaczęłam się nawet ubierać i malować jak Donna! Po ostatnim odcinku długo nie mogłam się pozbierać, zarówno z powodu takiego właśnie zakończenia, jak i z tego powodu, że to koniec właśnie. Zbierałam każdy wycinek, artykuł z prasy na temat Twin Peaks, teczkę z tymi materiałami trzymam do dziś.
A potem poszłam na studia gdzie miałam między innymi zajęcia ze specjalizacji filmowej. Któregoś razu wykładowca, zadał do przygotowania prezentację na temat ulubionego dzieła filmowego. Gdzieś w międzyczasie, zdobyłam i obejrzałam na kasecie VHS „Ogniu krocz ze mną”. Traktuję go jak lekturę obowiązkową każdego fana serialu, jednak ja na film byłam troszkę obrażona. Lynch zmienił aktorkę grającą Donnę, a poza tym uważam, że zbyt się do tego filmu nie przyłożył. Jednak, jako że to ciągle Twin Peaks, pomyślałam, że mogę zrobić prezentację właśnie o tym filmie. Zgłosiłam to stwierdzając, że wolałabym o serialu pisać, ale że oglądałam dawno, nie chciałabym jakichś bzdur naopowiadać, bo pamięć zawodna jest. Wtedy wykładowca powiedział, że ma cały serial nagrany na kasetach video, które może mi pożyczyć. O mamo! W sekundę znalazłam się w niebie, a tydzień później wracałam z uczelni, ze sportową torbą zawierającą 8 kaset video – mój największy skarb. Oczywistym jest, że pożyczyłam od kuzyna drugi magnetowid i pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, to przegrałam kasety. Swoją drogą, za prezentację otrzymałam najwyższą ocenę.
Od tego czasu serial w całości oglądam co roku. Taki mój rytuał. I dwa lata temu wybuchła bomba. Będzie trzecia seria! Zagotowało się na stronach internetowych. Radość i euforia. Potem niepewność, bo Lynch chciał zrezygnować i oddać pomysł. Z inicjatywy aktorów grających w „Twin Peaks” powstała akcja „Save Twin Peaks”, gdzie grający role w serialu wypowiadali słynną już kwestię „Twin Peaks bez Lyncha to jak…”!! Lynch wrócił i będzie tak jak obiecała Laura agentowi Cooperowi w jego śnie: „I’ll see you again in 25 years”. Okay, mamy roczny poślizg, 25 lat minęło w 2016 roku, ale czymże jest rok wobec twinpeaksowskiej niekończącej się tajemnicy?
Tak więc czekam, na powrót do tamtych lasów, nad tamten wodospad, nie wiedząc zupełnie, czego się spodziewać, ale wiem, że chcę tam znów być, bo jakaś część mojej duszy na zawsze została wśród tamtejszych daglezji.
Na koniec trochę smuteczków: nie ma wśród nas już Majora Briggsa, Pieńkowej Damy, czy samego BOBa. W styczniu tego roku pożegnaliśmy Alberta Rosenfielda – tę stratę opłakałam prawdziwymi szczerymi łzami, jedna z moich najukochańszych postaci z serialu i fantastyczny aktor.
Mam też trochę dystansu, co do rezygnacji przez Lyncha z niektórych aktorów, no ale nie można mieć wszystkiego.
Będę niedługo miała swoją ucztę, moje święto.
Aha, jeszcze jedno – moja mama wytrzymała wtedy może z 7 odcinków i odpadła ze słowami: ” a tak się fajnie zapowiadało”. Cóż, jej dusza nie zamieszkała w Twin Peaks.
Post gościnny. Autor: Katarzyna Herman