darmowe zdjécia
Kradzież zdjęć! Ja nie kradnę zdjęć, one były przecież w internecie!?

Jeżeli jest coś wrzucone do internetu, staje się publiczne! Ten tekst pojawia się od lat i jeszcze (o zgrozo!) przez lata będzie wałkowany. Nie jestem ani prawnikiem, ani zawodowym super fotografem, ale wiele mojej pracy pojawia się w internecie. Informacji, artykułów czy postów na temat kradzieży zdjęć znajdziecie miliony, ale i tak postanowiłam milion pierwszy raz napisać o tym, a zainspirowała mnie do tego pewna rozmowa.

Luźne spotkanie, kawa, pogawędki. Czasami porusza się tematy prywatne, czasami zawodowe, ot taka luźna rozmowa. Zaczęłam opowiadać o tym, że muszę przygotować sesję zdjęciową marchewki, na potrzeby artykułu, który szykuję dla firmy i pojawiło się pytanie, czemu nie znajdę czegoś w internecie. Można dużo fajnych rzeczy wyszukać. We mnie się zagotowało…

Ludzie to KRADZIEŻ! Kradzież zdjęć, jest taka sama jak każda inna. Kiedy malujesz obraz i wystawiasz go w galerii sztuk pięknych, podchodzi „człowiek”, stwierdza, że ładne, ściąga, zabiera i wychodzi…. co robisz? Wzywasz policję i oskarżasz o przywłaszczenie sobie Twojego dzieła. To jest dokładnie to samo.

Ciekawi Was czasami jak to czują ludzie, którzy „swoją fotografią” karmią rodziny, płacą rachunki i muszą chodzić do apteki. Ludzi, którzy jak każdy inny ciężką pracą zarabia na utrzymanie, dodatkowo musi płacić za szkolenia i inwestować w sprzęt, który ciągle pojawia się na rynku lepszy. Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że ludzie Ci płacą podatki, pracując i reklamując się między innymi w sieci? Oni nie dostają szkolenia, sprzętu i druku RMUA od pracodawcy. Oni SĄ pracodawcami dla samych siebie.

Poprosiłam Mikę Szymkowiak, znakomitego fotografa, o wypowiedź, na ten temat. To co zobaczyłam w jej oczach, jeszcze bardziej zmobilizowało mnie do opublikowania tego tekstu.

” Gdy widzę, jak ktoś podpisuje zdjęcie „źródło internet” to mnie krew zalewa. Już chyba lepiej napisać po prostu „nie chciało mi się szukać autora, nie wiem, nie znam się, ale zdjęcie super!”.

Ludzie cały czas, nie traktują fotografii w kategorii „ciężkiej pracy”, za którą stoją lata szkoleń, godziny przesiedziane przed komputerem, inwestycje w sprzęt etc.

Obserwuję wielu wyśmienitych fotografów i nawet ostatnio jeden z nich wrzucił post o tym, jak to znalazł swoje zdjęcie w chińskiej reklamie czegoś tam. No i co można zrobić? Prócz napisania do autorów reklamy/serwisu, więcej praktycznie nic. Ludzie w internecie czuja się bezkarni. Prawo niby jest, niby obowiązuje, ale przy takiej ilości danych..

Ja sama znalazłam przez przypadek sytuację, że była klientka wykorzystuje moje zdjęcia, bez mojej wiedzy, do celów marketingowych. Tu na szczęście pomógł mail oraz prośba, albo o umieszczenie autora zdjęć, albo usuniecie ich z danego portalu.

Tworząc własną stronę www zapytałam grafika o opcje, żeby odwiedzający nie mogli pobrać lub skopiować zdjęcia. Powiedział, że niby jest, ale tak na prawdę jeśli ktoś będzie chciał ukraść moja prace i tak to zrobi. I w sumie należy się z tego cieszyć. Tylko żeby logo było „nie do wycięcia”.

Mam do tego bardzo mieszane uczucia. No ale niestety, jak wspomniałam internet żyje własnym życiem. Edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja.

Wychodzę z założenia, że jeśli sama nie kradnę w sklepie ciuchów czy jedzenia, a za wykonana prace płace komuś należna sumę, to inni ludzie też tak powinni robić. Ale to chyba trzeba wynieść z domu…”

Mika Szymkowiak Fotografia, fotograf wnętrzarski, reportażowy, wizerunkowy oraz rodzinny

W czasie wspomnianej wcześniej „luźnej” rozmowy, opowiadam o tym jak udostępnia się zdjęcia „anonimowego autora”, często nie zdajemy sobie sprawy, że ta praca mogła zostać kiedyś bezprawnie zabrana, a potem udostępniana i przekazywana dalej. Albo o tym jak można skrzywdzić właściciela, kiedy fotografia pupila, który zrobił smutną minkę bo nie dostał kiełbaski, zostanie podłączona do akcji typu ktoś pobił psa! I puszczana jest w obieg…. Przykłady można sypać godzinami… Towarzystwo robiło coraz większe oczy i nagle padło zdanie:

„Cholera jasna, czemu takich prostych rzeczy nie uczą w szkołach?!”

Może i prawda, ale przecież jest wiele treści, które w sieci o tym głośno mówią. Rzeczywistość jest jednak taka, że najczęściej docierają one do osób, których internet jest jednym z narzędzi pracy. Osoby, które „bywają” na łamach wirtualnego świata, rzadko i to w celu odnalezienia konkretnej treści, niestety takich tekstów nie znajdują nie czytają i nie wyszukują, bo zwyczajnie nie mają o tym pojęcia.

Ja uważam, że nieznajomość prawa nie zwalnia ich z odpowiedzialności i tak uważają również sądy, dlatego myślę, że ten temat warto poruszać również poza siecią, podczas zwykłych ploteczek przy kawie. Nawet nie macie pojęcia jak ogromna ilość osób jest wyłączona z kręgu zainteresowanych i poinformowanych. Czasami zwykłe wplatanie w rozmowę, krótkiej zajawki o kradzieży zdjęć zapali lampkę i uświadomi innych, wyczuli na zachowania ich znajomych i zmusi do myślenia. To jest temat na tyle kontrowersyjny, że zainteresuje każdego.

Oczywiście, kradzież zdjęć to nie jedyny wirtualny wirus… Sama jestem osobą, która w dużej części pracuje w sieci. Publikuję, piszę książki, artykuły, robię zdjęcia, co kilka miesięcy szkolę się. Prowadzę też bloga i wierzcie mi pracuję czasami więcej niż 8 godzin 5 dni w tygodniu. Kocham moją pracę, ale jak każdy chcę być doceniona i uszanowana.

Tu polecę Wam świetny podcast Wojciecha Wawrzaka o wizerunku prawie autorskim oraz jeden z pierwszych jego podcastów, o zdjęciach na facebooku, który powinno się publikować co 5 min!

Swoją drogą, ciekawa jestem, czy spotkaliście ludzi, którzy nie mają tej świadomości, dla których kradzież zdjęć nie jest przestępstwem? A może przyłączcie się do mnie i zaczniecie mówić o tym głośno również off line. Przecież rzeczywisty świat nadal istnieje i warto poruszać takie tematy. Sama nie miałam o tym pojęcia póki nie zaczęłam zawodowej pracy w sieci. Stwierdziłam, że określenie „źródło internet” załatwia całą sprawę. Niestety – myliłam się!

kradzież zdjęć